Jestem romanistą, ale za Francją jakoś specjalnie nie przepadam (sery, wina i francuski poststrukturalizm się nie liczą). Paryż, któremu ten blog ma być poświęcony, nie jest moim ulubionym miastem, ale mimo to zawsze uwielbiam tu wracać.
wtorek, 5 października 2010
Zamiast lokomytywy maszyna (do zarabiania pieniędzy?)
Trochę smutno mi się dziś zrobiło na placu Pigalle. Pod skrzydłami kultowego Moulin Rouge spodziewałem się zastać równie kultowy klub La Locomotive, do tej pory obowiązkowy przystanek w Paryżu dla wszystkich metalowych i rockowych kapel będących akurat w europejskiej trasie. Tymczasem po La Loco nie ma ani śladu, a na jej miejscu wyrosła Machine du Moulin Rouge. Wraz z nazwą zmienił się też repertuar (przynajmniej na październik), w którym postawiono na kabarety lat 20. w wersji ultra-speed-techno. Naprawdę szkoda, bo koncert metalowy w klubie znajdującego się w jednym wielkim peep-show jakim jest Pigalle był przeżyciem absolutnie jednostkowym.
Moulin Rouge i dawna Locomotive znajduje się 100 metrów od musee de l'erotisme, które widziałem już kilka lat temu, więc kolejny raz do środka wchodzić nie chciałem. Obejście się prawie nie zmieniło. Muzeum strzeże gruby budda, któremu brzuch wylewa się na pół wąskiego chodnika biegnącego wzdłuż bulwaru de Clichy. Na wystawie zaintrygowało mnie jednak jedno zdjęcie, na którym pani tak się poskręcała, że wyglądała jak Guernica. W drodze powrotnej do metra pod rękę wzięła mnie podsuszona azaliż zadbana madame, a jej zmysłowe i uwodzicielskie "permettez" wskazywało, że chciała pokazać mi coś brzydkiego za czerwoną kotarą pobliskiego przybytku.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz